Zmiana domeny- czyli dlaczego Urodzianka.pl zamienia się wUrodzianka.com
Historia zaczęła się banalnie. Wystawiłam ogłoszenie o zleceniu stworzenia bloga, zgłosiło się kilka osób, wybrałam jedną z nich i ruszyły prace…
Pan X, któremu powierzyłam zlecenie, początkowo wydawał się normalny i bardzo pomocny. Wszystko ustaliliśmy telefonicznie oraz e-mailowo. Pierwsze tygodnie nie wzbudziły we mnie żadnych podejrzeń, do momentu notorycznie powtarzających się epizodów typu nieodbieranie telefonu czy wymówek w stylu : „przepraszam, już się za to zabieram”, „mogę porozmawiać z Panią albo o 6.00 rano, albo 22.00 wieczorem”, „mam problemy rodzinne” itp. Jestem bardzo wyrozumiałą osobą, ale kiedy uświadomiłam sobie, że prace są przeciągane w nieskończoność i mija już kolejny miesiąc pomyślałam, że to chyba nie tak miało wyglądać… W końcowym efekcie Pan X zrezygnował z dokończenia prac na blogu, nie podając żadnego wyjaśnienia (jaka ja głupia byłam- czekałam i czekałam, wciąż mając nadzieje, że wszystko się ułoży). Uprzedzając pytanie : tak, rozliczyłam się z tym Panem, za część pracy, którą wykonał- sam wystawił fakturę. I tu zaczęły się moje problemy…
Kiedy Pan X rozpoczynał ze mną współprace nad blogiem, zaproponował że serwer, jak i domenę wykupi tymczasowo na siebie (bo tak podobno będzie łatwiej), po czym przepisze ją na mnie… Zaufałam i zgodziłam się na to, żyjąc w przekonaniu, że Pan X jest osobą uczciwą i wywiąże się z wcześniejszych ustaleń… Tak się jednak nie stało… Kiedy tylko opłaciłam wykonanie części pracy, Pan X zaczął mnie unikać, a w końcowym efekcie po dziś dzień udaje, że mnie nie zna…
Gdzie popełniłam błąd?
Po pierwsze zaufałam, a po drugie nie spisałam oficjalnej umowy w formie papierowej „z Panem mojego nieszczęścia”, gdzie wyraźnie deklaruje on przepisanie zarówno serwera, jak i domeny po zakończeniu zlecenia. Na szczęście istnieje jeszcze korespondencja e-mailowa, która jak się okazuje, jest także pełnowartościowym dokumentem- pamiętajcie o tym. Sprawa przekazana została do prawnika i jest w toku postępowania.
Dlaczego o tym piszę?
Przede wszystkim, ku przestrodze dla innych. Spisujcie umowy z podwykonawcami waszych prac i pomysłów, choćby nie wiem, jak byli sympatyczni. Taki dokument w razie zaistniałych problemów bardzo wam pomoże i ułatwi dalsze dochodzenie w sprawie. Zaoszczędzi także wiele waszych nerw, którymi ja zostałam „ot tak po prostu” obdarowana… Często nie zdajemy sobie nawet sprawy, że coś co jest naszym dobrem intelektualnym, okaże się też być cenną wartością dla drugiej osoby, która będzie chciała z tego skorzystać… Taki oto los szykuje człowiek człowiekowi…
Na razie podjęłam decyzję o nieujawnianiu danych Pana X, ale pobawię się jego bronią, którą karmił mnie przez ostatnie tygodnie – czyli niepewnością. Jeśli trzeba będzie i ja pokarmię nawet latami, o zgrozo – jestem bardzo pamiętliwa. Dlatego kieruje tylko jedno zdanie w stronę „Pana mojego nieszczęścia”, który zapewne to czyta – nie czyń drugiemu co tobie niemiłe.
Nie omieszkam jednak dodać jednej, istotnej informacji… Najtragiczniejszy w tej historii jest fakt, że Pan X na co dzień „udaje” porządnego obywatela, który nie tylko udziela się społecznie, ale również aspiruje do wyższych stanowisk politycznych. Boże, broń nas przed takimi politykami!!!
Co dalej?
Sytuacja ta wymusiła na mnie wykupienie nowej domeny i przeniesienia całości bloga. Nie mogłam już dłużej znosić tej ignorancji i niepewności czy w którymś momencie „łaskawy pan X” nie zablokuje mi dostępu do mojego bloga lub go nie usunie… Mojego „dziecka internetowego” nikt mi nie odbierze. Jestem pomysłodawczynią nazwy Urodzianka i tylko to się dla mnie liczy. Pl czy com to jedynie adres domeny, na którą i tak trzeba zapracować UCZCIWĄ PRACĄ. A wyrządzone zło powróci i to ze zdwojoną siłą.
Odświeżona, ale jednak po przejściach wstępuje na nową drogę z moją Urodzianka.com
Jednocześnie proszę wszystkich czytelników o udostępnianie tego postu oraz dzielenia się nim, by jak najwięcej osób mogło uchronić się przed podobnymi sytuacjami.
P.S. Co sądzicie o tego typu nieuczciwych praktykach? Czy spotkaliście się z czymś podobnym?
Uczymy się przez całe życie.Właściwie to ludzie nas uczą... Właśnie tacy jak ten "Pan". Ja też jestem łatwo wierna, myślę że jak ja jestem uczciwa to każdy powinien być taki. A tu niestety!
OdpowiedzUsuńŚwięta prawda... To że my jesteśmy uczciwi, nie oznacza, że wszyscy są... "Łatwo wierzący" ufają i mają nadzieję, że nikt nie wyrządzi im krzywdy... Pomyliłam się i to bardzo... Wyciągnęłam wnioski, lecz mimo to, serce boli. Nauczka na przyszłość...
OdpowiedzUsuńCzy koncowka pl czy com czytać będziemy nadal ???
OdpowiedzUsuńI tylko to się dla mnie liczy :-)
OdpowiedzUsuńCała ta historia jest bardzo przykra, ale ukazuje prawdę działania osób - naciągaczy. Nie wstydźmy się o tym mówić, wstydzić powinny się osoby nie uczciwe. Takiemu panu jeszcze życie odpłaci.
OdpowiedzUsuńPodobno czas nierychliwy, ale sprawiedliwy. Zobaczymy... Piszę o tym chcąc uchronić innych, moje zamiary są dobre, chcę wciąż "wierzyć w ludzi".
OdpowiedzUsuńKochana, z mojego taty czesato sie podsmiechuja ze jest biuralista, on kazda ktopke w umowie sprawdza. Czasem powoduje to napieta atmosfere w negocjacjach roznego typu bo jak ktos do ciebie z sercem a ty do niego z watpliwosciami w umowie to zaczyta byc nieprzyjemnie. Ale niestety trzeba sprawdzac, czego nie masz na papierze to nie istnieje. Tak to funkcjonuje. Tata przez lata musial wypelniac papiery i nauczyl sie czytac umowy i je podpisywac. kiedy szukalismy pierwszego mieszkania na wynajem tata jezdzil z nami. Dzieki niemu udalo nam sie nie podpisac umow z jedna pania. My bylismy juz gotowi przymknac oko na pewne rzeczy, ale cieze sie ze tata z nami byl bo jednak umowa chronila ja nie nas, a po jakims czasie okazalo sie ze dobrze ze sie stalo jak sie stalo. Zaufanie to fajna sprawa, ale nie w biznesie, nie tam gdzie są pieniądze, tam zaufanie = umowa . A co do osob budujacych strony.... przejscia ze sklepek ktrore mielismy i jego strona tez byly nie wesole, tez pan przeciagal ociagal sie i wymigiwal. Znajomosc przepisow nas uchronila od dziada ;)
OdpowiedzUsuńTa sytuacja też wiele mnie nauczyła... Umowa jest potrzebna, by później w razie problemów móc się czymś podeprzeć. Niestety nigdy nie wiemy, jakie względem nas ma plany ta druga strona... Przykre, ale prawdziwe... Dobrze, że masz Aniu taką podporę w tacie :-) Pozdrawiam Cię serdecznie! :-)
OdpowiedzUsuńO kurcze współczuje ;( Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło. Ale to co przeżyłaś to twoje ;/
OdpowiedzUsuńTo prawda, przeżyłam sporo, na szczęście złe chwile minęły. Nauczka nie pójdzie w las :-)
OdpowiedzUsuń